Tegoroczne „Giardino” to najpewniej najlepsza płyta w historii polskiego trapu. Skąd wzięła się Tuzza i jak objawia swoje globalne ambicje?
tuz
najwyższa karta; as;
przenośnie: osoba wpływowa, ktoś na wysokim stanowisku; znakomitość w jakiejś dziedzinie
W wypadku nazwy Tuzzy to właśnie Słownik Języka Polskiego najłatwiej przychodzi z pomocą. Raperski duet w swoim rozbudowanym lingo oraz całej budowanej wokół siebie mitologii najchętniej odwołuje się do włoskiego leksykonu. Na potrzeby swojej marki skonstruowali jednak własny italianizm, który, nie bez kozery, plasuje ich w panteonie najbardziej kreatywnych i obrotnych twórców w polskiej rap grze, ale też odwołuje się do karcianej metafory, która jest dużo głębsza niż odwołanie się do zadymionych wspomnień z kasyn San Remo.
Ricci i Benito na swoją reputację zapracowali sami. Niczym starający się zbić z tropu Batmana Człowiek Zagadka, jako swoją wizytówkę wrzucili w social mediowy wir w 2017 roku “Włoską robotę” – numer, który definiuje wszystkie ich następne kroki na płaszczyźnie brzmieniowej i symbolicznej. To właśnie szyk luksusowego mediolańskiego lifestyle’u, gangsterski cień Neapolu, majestat rzymskich antycznych budowli i słońce, którym można się skąpać w Rimini będą wypełniały ich kawałki, a metaforami sukcesu i bycia kotem będą bramki i interwencje Alessandro Del Pierro, Ciro Immobile czy Paulo Dybali (Argentyńczyka, ale za to już wielkiej postaci w historii Juventusu i Palermo).
Dźwiękowo największym atutem Tuzzy Globale (bo tak przechrzcił się duet jakiś czas temu), który zarysowała włoska robota jest cloud-rapowa mgła wypełniająca podkłady, na których swoje historie snuje dwóch MC oraz kreatywne podejście do trapowych tropów objawiających się w innowacyjnym wykorzystaniu autotune’a, ad libów i innych wokalnych manipulacji. Na tych fundamentach Ricci i Benito oparli swój debiutancki longplay, Fino alla Fine, który wbrew tytułowi nie był żadnym końcem – wręcz przeciwnie, okazał się początkiem ich artystycznej dominacji w środowisku, w którym króluje etyka pracy charakterystyczna dla wielkich fabryk, które składają na taśmie komponenty w pośpiechu, by zalać rynek serwisów streamingowych swoimi wytworami. Konstruktorzy z Tuzzy swoją metodę podpatrzyli prędzej u Enzo Ferrariego i w każdy numer wkładają dużo wizjonerskiej myśli oraz indywidualnego podejścia.

Nie inaczej jest w wypadku tegorocznego Giardino. Wydany na początku tego roku, nowy album duetu zdecydowanym ruchem wygładza wszystkie niedociągnięcia, które można było wychwycić na jego poprzedniku. Przesiąknięte mistycyzmem i miejskim nerwem bity śmigają ochoczo przez całe czterdzieści minut, a Ricci i Benito wjeżdżają na rydwanach po swoje. Na uwagę zasługuje tutaj przede wszystkim ich liryczna konsekwencja. Każdy numer osnuty jest bowiem o podstawowe osie tematyczne, które wytyczają azymuty tekstowej mapy, po której obaj MC poruszają się z wprawą i odkrywają nieznane wcześniej nikomu zakamarki. Ich zabawy z zapożyczeniami z innych języków, przede wszystkim oczywiście z ziemi włoskiej do Polski, są tylko wyjściem do kreatywnych zabiegów i, błyszczących erudycją, odniesień wcześniej raczej nie spotykanych w polskich rapsach – a zwłaszcza w wartkiej trapowej odnodze tej rzeki.
Raperzy udowadniają to już w pierwszym kawałku, w którym zapraszają do tytułowego ogrodu (bo to właśnie oznacza po włosku Giardino). To teren, na którym równoprzystrzożone żywopłoty kryją sobie labirynt pełen dużo mroczniejszych miejsc, a pod rzęsą na oczkach wodnych można znaleźć tajemnice oraz myśli, które zwykle ukrywa się w najdalszych zakamarkach zakłopotanej i przytłoczonej łepetyny. Prawdziwe liryczne popisy zawiera też np. “Gatti” – równocześnie oparte na eksploracji kociego świata oraz życiorysie boksera Arturo Gattiego, znanego ze sprawności na ringu oraz tragicznej, nigdy nie wyjaśnionej do końca śmierci. “Młody Dorian” nawiązuje z kolei równocześnie do opus magnum Oscara Wilde’a oraz huraganu o tym samym imieniu, który spustoszył w zeszłym roku archipelag Bahamów.
Benito i Ricci błyszczą tu także w kategorii flow, składając sylaby i aliteracje w misterny oraz mistrzowski sposób. Wszystkie powyżej opisane zabiegi, dźwiękowe, poetyckie i techniczne składają się na obraz świata, w którym brutalne życie i walka o swoje jest koniecznością, a zdobyte łupy nie są żadnym okładem na mentalne rany, z którymi wraca się do swojego pałacu. Wątki waninatywne nie są w polskim rapie niczym nowym – chłopaki z Tuzzy ugryźli je jednak jednym sprawnym chapsem swoich wyostrzonych kłów i wszystko wskazuje na to, że będą się tylko i wyłącznie rozwijać.
Teraz nadciąga okazja, by złapać ich na żywo. Tuzza Globale podjedzie bowiem swoją limuzyną do Strefy Jelenia – nowej warszawskiej miejscówki, która w najbliższych tygodniach będzie gościć najlepsze nazwiska polskiego rapu. Ricci i Benito zameldują się tam już 15 sierpnia o 20:00. Jak się tam wbić? Wystarczy zakupić voucher w okazyjnej cenie trzech dych. A oprócz muzycznych wrażeń gwarantuje on także żeton, który można wymienić na welcome drink = win/win situation.
To nie wszystko. Dzień wcześniej, w piątek 14 sierpnia, o tej samej porze w Strefie Jelenia wystąpi Malik Montana. Dumny z pochodzenia i twardy w swojej retoryce gladiator autotune’a wyłoży swoje przesłanie dla legionu fanek i fanów.